sobota, 13 czerwca 2015

04. And I think you're crazy

        - Księżniczko... 
Jak rażona prądem podskoczyłam w miejscu i rozejrzałam się dookoła, próbując dostrzec źródło głosu w zalewającym pomieszczenie półmroku. Zarejestrowałam szybki ruch w kącie kilka kroków od okna. Zamiast wykrzykiwać pytania typu: kim jesteś i co chcesz mi zrobić (jak postąpiłaby bohaterka kiczowatego horroru), bez słowa pobiegłam w stronę drzwi, na które naprowadziła mnie połyskująca klamka. Klamka, która w magiczny sposób zniknęła, kiedy zamierzałam ją nacisnąć. 
- Co jest, do...
- Niespodzianka.
Pokój rozjaśnił szereg wiszących pod sufitem żarówek, przede mną stała Maya Thomas, a jej twarz wykrzywiał najobrzydliwszy uśmiech, jaki kiedykolwiek przyszło mi oglądać. 
Cofnęłam się o krok w naiwnej nadziei, że natrafię na kolejne drzwi, zamiast tego uderzyłam plecami w ścianę, która wyrosła jakby spod ziemi. 
- Chciałaś uciec? Boisz się mnie? 
- Ja? Ciebie? Skąd - wydukałam z najsztuczniejszym uśmiechem, na jaki mogłam sobie pozwolić. 
- Najwyraźniej źle zinterpretowałam twoje zachowanie.
- Najwyraźniej. 
- W takim razie zjesz ze mną kolację, przygotowałam ją specjalnie dla ciebie - dodała aż nazbyt uprzejmym tonem i złapała mnie pod ramię, jakbyśmy były bliskimi przyjaciółkami. 
Nie protestowałam, ruszyłam z nią do drugiego pokoju, po środku którego stał długi, bogato nakryty stół. Z malutkich świeczników ustawionych między przykrytymi naczyniami sterczały czerwone świece, po białym obrusie walały się zasuszone płatki róż, można je też było dostrzec na kremowej zastawie, od której odbijały się migoczące płomienie. Gdyby nie zaistniałe okoliczności, prawdopodobnie wzdychałabym z zachwytu.
- Dekorowanie stołu zajęło mi ponad godzinę, mam nadzieję, że się podoba.
Przytaknęłam skinięciem głowy i usiadłam na jednym z dwóch wysokich krzeseł. 
- Zanim zaczniemy, chcę, żebyś coś włożyła - oznajmiła, pochylając się nad otwartym kartonem okraszonym dwiema literami S i W.  Spodziewałam się jakieś sukienki albo żakietu, tymczasem dostrzegłam w jej schowanych w rękawiczkach dłoniach rudą perukę. - Będzie ci do twarzy w tym kolorze, nie uważasz?
Znów przytaknęłam, tym razem w obawie, że odpowiedź przecząca wywoła u niej atak szału. 
- Pomogę ci. 
Gdy uniosła ogniste loki, zdębiałam - to wcale nie była peruka tylko prawdziwe włosy i gruby płat skóry, która ociekała od spodu krwią. 
- Nie bój się, to tylko odrobinka krwi, nic strasznego. 
Wydobyłam z siebie bezwolny jęk przerażenia, Thomas to zignorowała i nałożyła mi na głowę świeży skalp. 
- Pasuje jak ulał. Szkoda, że nie mam lusterka. Zresztą nieważne, pewnie umierasz z głodu.
Tak jak wcześniej mój żołądek był ściśnięty ze strachu, tak teraz oplotło go swoimi mackami największe obrzydzenie, jednak znów zabrakło mi odwagi do tego, by się jej sprzeciwić, dlatego też oznajmiłam, że zjadłabym konia z kopytami. 
- Doskonale. Przygotowałam wyjątkowe menu: na przystawkę tatar, w roli dania głównego wątróbka w sosie, a na deser prawdziwa perełka: przesłodkie cycuszki. 
- Masz na myśli te czekoladki? - spytałam, przypominając sobie deser, który babcia nazwała cycuszkami Wenus (co niezmiernie rozśmieszyło Lily). 
- Nie, kochanie, mam na myśli piersi przeuroczej Sally Warrens - wyjaśniła i uniosła posrebrzaną przykrywkę: na płaskim talerzu dostrzegłam kobiecy biust. Zakręciło mi się w głowie, zupełnie jakby ktoś odciął mi nagle dopływ tlenu. - Szkoda by było, gdyby takie ciało się zmarnowało. Sally była uroczą dziewuszką, ale bardzo niegrzeczną, więc musiałam ją ukarać. Ty taka nie jesteś, przyjęłaś moje zaproszenie i jesteś miła. A w tych włosach wyglądasz ładniej niż Sally. Jesteś, co prawda, trochę za chuda, ale i nad tym popracujemy. Otwórz ładnie buzię. 
Maya nabiła fragment przystawki na widelec, a ja odsunęłam twarz z zaciśniętymi ustami. 
- Mary, słoneczko, musisz jeść, żeby nabrać ciałka. Wiesz, że mamusia uwielbia duże pupy. 
- Nie jadam surowego mięsa - wyrzuciłam z siebie, gdy minęła fala mdłości. 
- Ależ mózg najlepiej smakuje na surowo! No dalej, jedź, przecież się nie otrujesz. 
- Nie.
- Nie prowokuj mnie. Albo zjesz po dobroci, albo wcisnę ci to do gardła razem z pieprzonym widelcem! 
- Nie! - powtórzyłam znacznie ostrzejszym tonem i już chciałam się zerwać z krzesła, gdy ktoś złapał mnie za ramiona. 
- Miałeś rację, Mark, ta twoja córeczka to naprawdę nieusłuchana dzikuska. Człowiek chce jej zrobić przyjemność, a ta grymasi. 
- Cała Mary - odpowiedział jej i chwycił mnie obiema rękami za twarz, zmuszając tym do szerokiego otwarcia ust. Zacisnęłam mocno powieki, pod którymi zebrały się łzy.
- No to za tatusia. 
        Otworzyłam oczy i kiedy zorientowałam się, że leżę w łóżku, a na głowie mam wyłącznie swoje włosy, odetchnęłam z ulgą. Szybko też doszło do mnie, że kolejny sen nie przyjdzie zbyt prędko, a leżenie w ciemności wydało mi się nazbyt przerażające po tych wszystkich obrazach, jakie zrodziły się w mojej głowie, więc wygrzebałam się spod pościeli i udałam do kuchni po szklankę zimnej wody. 
Wbudowany w radio elektroniczny zegarek wskazywał godzinę trzecią pięć; nie zapaliłam światła, poruszałam się po omacku, moją nawigacją był głośny warkot przestarzałego sprzętu AGD. 
Nie obyło się bez wypadku - w połowie drogi wpadłam na drewniany stołek, który służył babci jako siedzisko podczas obierania ziemniaków, a Lily jako drabina do szafki pełnej słodyczy. Tylko fakt, iż w ostatniej chwili chwyciłam się parapetu (przewracając doniczkę z bazylią) uratował mnie przed bliskim spotkaniem z gumoleum stylizowanym na marmur. 
Zaklęłam pod nosem i rozmasowałam bolący jak diabli piszczel. Resztę dystansu pokonałam, skacząc na jednej nodze i nawet na chwilę nie straciłam równowagi, co zawdzięczałam rygorystycznym ćwiczeniom panny Lebrun. 
- W końcu na coś mi się ten balet przydał - powiedziałam sama do siebie, po czym chwyciłam rączkę lodówki. Na półce, tuż pod dzbankiem z wodą, stała przezroczysta miska, a w niej kawał surowego mięsa, na którego widok wzdrygnęłam się z ogromnym obrzydzeniem. 
Czas najwyższy przejść na wegetarianizm, pomyślałam i zamknęłam białe drzwiczki, które głośno przy tym zajęczały. Ja za to wydobyłam z siebie niezidentyfikowany dźwięk, kiedy nagle zobaczyłam stojącą obok mnie babcię z drewnianą laską w ręku. Jakimś cudem nie wypuściłam z rąk zimnego naczynia. 
- Jezu Chryste, Marie, jest trzecia w nocy, myślałam, że to jakiś złodziej!
- Tak, złodziej przyszedł się napić wody - odparłam i z walącym jak oszalałe sercem odstawiłam dzbanek na szafkę. Nawet nie zorientowałam się, kiedy Heather zapaliła światło.
- Usłyszałam huk, co innego miałam pomyśleć?
- A'propos huku, następnym razem odstawiaj taboret na miejsce, bo prawie bym się przez niego zabiła. 
- O proszę, będzie mnie jeszcze ustawiała w moim własnym domu - prychnęła i oparła wystruganą przez dziadka podpórkę o piekarnik. - Tak w ogóle, to dlaczego nie śpisz? I czemu jesteś taka blada? Boli cię coś? Obojczyk? Mam dzwonić do doktora Fortiera? 
- Nic mi nie jest - uspokoiłam ją - miałam głupi koszmar i przyszłam się napić wody. 
- Pewnie śniła ci się ta obrzydliwa kobieta.
- Jaka obrzydliwa kobieta? - zmarszczyłam brwi i wyciągnęłam z szafki wysoką szklankę. 
- Ta, z którą przebywałaś w jednej celi, z tego wieczornego programu. Wiedziałam, że to cię dręczy, że spaczyło ci psychikę. Wiedziałam. 
- Tak, oczywiście, ty wszystko wiesz najlepiej, siedzisz w mojej głowie i widzisz każdy mój sen, i każdą myśl - odparłam nieco zirytowana. 
- Gdybym nie miała racji, to byś się tak nie denerwowała. 
- Jasne... A skąd wiesz, że nie śniła mi się wielka orgia, którą przerwałaś w najlepszym momencie swoimi wywodami na temat cudzołóstwa?
- Marie, nie bądź bezczelna. Dobrze wiesz, że chcę ci pomóc. 
- A może ja nie potrzebuję twojej ani żadnej innej pomocy, nie pomyślałaś o tym?! - znów podniosłam głos i zupełnie niekontrolowanie uderzyłam szklanym naczyniem o blat. Na szczęście się nie stłukło, na przezroczystej powierzchni nie pojawiło się nawet malutkie pęknięcie, za co podziękowałam w duchu losowi, bo babcia zaraz zrobiłaby mi wielką awanturę i kazała odkupować cały komplet. 
- Bo przecież brak kontroli nad gniewem to żaden problem - zadrwiła, czym jeszcze bardziej mnie rozwścieczyła. 
- Nasłuchałaś się tego durnego trenera i powtarzasz teraz te jego głupie teorie.
- Nie, Marie, po prostu widzę, jak teraz reagujesz i doskonale pamiętam, co zrobiłaś Lilianne, kiedy nocowałaś u nas w Seattle. 
- Do końca życia mi to będziesz wypominać? - spojrzałam na nią z wyrzutem. - Dobrze wiesz, że to był ciężki okres w moim życiu, nie panowałam nad sobą i nad tym, co się wokół mnie działo. 
- Myślę, że nadal nie panujesz.
- To źle myślisz.
Wypiłam jednym tchem pół szklanki wody, a pod zamkniętymi powiekami stanął mi obraz leżącej na podłodze, zalanej łzami Lily. Babcia mogła mówić i myśleć, co jej się żywnie podobało, ja miałam stuprocentową pewność, że już nigdy, przenigdy nie uderzę swojej siostry.
- Dziecko drogie, przecież nie chcę ci zrobić krzywdy, wręcz przeciwnie. Zależy mi na tym, byś pozbyła się wszelkich traum i złych wspomnień, i zaczęła nowe życie.
- Gdyby tak było, nie wysyłałabyś mnie do psychiatry, któremu będę musiała wszystko opowiadać i rozdrapywać na nowo zagojone rany - przedstawiłam swoją rację już nieco spokojniej. 
- Doktor DuLin nie jest psychiatrą tylko psychologiem.
- No proszę, już nawet wybrałaś mi lekarza, super.
- Przestań ironizować, wiesz, że mnie to irytuje.
- A mnie irytuje to, że podejmujesz takie decyzje za moimi plecami - odpowiedziałam. - Latasz po poradniach i szukasz lekarzy dla swojej wnuczki wariatki. 
- Thomas to syn mojej znajomej z koła cukierniczego. Sama zaproponowała konsultacje. Normalnie musiałabyś czekać kilka miesięcy, a tak masz wizytę od ręki. 
- Czyli omawiasz mój stan psychiczny ze swoimi przyjaciółeczkami? Cudownie! 
- Marie...
- Po raz tysięczny: mam na imię Mary, nie Marie! - wrzasnęłam i nabuzowana wyszłam z kuchni, ignorując jej próbę zatrzymania mnie i kontynuowania rozmowy. Gdybym tam została, polałaby się krew i to nie moja... 




***



Kochany Stevie!
Jest środek nocy, a ja nie mogę spać. Znów męczą mnie koszmary i babcia. Ubzdurała sobie, że mam jakieś traumy, z którymi sobie nie radzę i chce mnie wysłać do psychologa.
Wyobrażasz sobie mnie na kozetce u jakiegoś Francuzika, płaczącą nad swoim losem? Ja też nie. Co prawda obiecałam sobie, że nie będę sprzeciwiać się Heather, by nie wywoływać niepotrzebnych konfliktów, ale to już jawna przesada. Leczenie ma sens tylko wtedy, kiedy pacjent chce się wyleczyć, prawda? A ja nie sądzę, by była mi potrzebna terapia. Doktor Smith wyraźnie nakreślił mi moje problemy i sama wiem, jak sobie z nimi radzić. Ale tej upartej kobiecie niczego się nie wytłumaczy, ona zawsze wie swoje. Koszmar! 
Pamiętasz, jak pisałam Ci, że zapisałam się na boks? Wczoraj mnie wywalono - instruktor stwierdził, że przepełnia mnie niezdrowa agresja i stanowię zagrożenie dla innych. Wiesz, co ja myślę? Że to przewrażliwiony fiut. Aż dziw bierze, że nie organizował treningów w dmuchanym zamku i nie kazał się łaskotać zamiast bić. 
Odchodząc od bieżących spraw: dokonałam szokującego, przynajmniej dla mnie, odkrycia. Vincent, sąsiad babci, który uczy mnie grać na pianinie, pokazał mi swoje rysunki. Była na nich mama. Rozebrana. Opowiedział mi o ich związku; zanim mama wyleciała do Stanów, była zaręczona z Vincentem. Mieli wziąć ślub po jej powrocie do Francji, tymczasem ona poznała ojca i to z nim się związała. 
Vinc płakał, kiedy mi o tym wszystkim mówił, i mi też zebrało się na płacz, ale ze wstydu. To było jak siarczysty policzek, nie spodziewałam się po mamie takiego... Nie wiem, jak to ująć... wyrachowania? Myślę, że to odpowiednie słowo. Nie jest oczywiście tak, że straciłam do niej szacunek, ale poczułam się zawiedziona. Dotychczas widziałam w niej nieskazitelnego anioła, nagle na tej idealnie gładkiej powierzchni pojawiły się grube rysy. To trochę niekomfortowe i dziwne, przynajmniej na ten moment, choć nie wykluczam, że za jakiś czas się z tym oswoję i jakoś to przetrawię. 
Zastanawia mnie tylko, czy ojciec o tym wiedział, czy ty wiedziałeś i czy mama zamierzała mi kiedyś o tym powiedzieć. 
Nie rozmawiałam o tym z Heather, bo nie było okazji i już raczej nie porozmawiam. Nasze stosunki znowu się ochłodziły, co już pewnie wywnioskowałeś na samym początku. Trochę mnie to boli, ale sama do tego doprowadziła. Skoro ona mnie nie szanuje, ja nie będę szanować jej, proste i logiczne. 
Nawet nie wiesz, ile bym dała, by móc z Tobą porozmawiać twarzą w twarz, ogromnie za Tobą tęsknię i nie mogę się doczekać Twojego przylotu. Wiesz już kiedy to będzie? Mam nadzieję, że niedługo.

Ściskam mocno i całuję - Mary. 





***



        Oparta niechlujnie o pianino w wielkim znudzeniu wystukiwałam przypadkowe dźwięki w rytm tykania wielkiego zegara dumnie górującego nad całym wyposażeniem salonu. Na złość babci nie grałam konkretnej melodii - wiedziałam, że to lubiła, a nie chciałam sprawiać jej przyjemności. Heather co prawda próbowała załagodzić to całe napięcie między nami, ale jej na to nie pozwoliłam. 
Nie zjadłam przyniesionego do łóżka śniadania, odmówiłam, gdy chciała wyręczyć mnie w zaniesieniu listu na pocztę i nie zgodziłam się na wspólne plądrowanie starego kufra. I wcale nie robiłam tego wszystkiego na pokaz, jak zasugerowała babcia, kiedy to odrzuciłam propozycję szczerej rozmowy przy mrożonej herbacie, naprawdę poczułam się dotknięta tym, że próbowała rozwiązywać moje rzekome problemy za moimi plecami, w dodatku z pomocą zupełnie mi obcych osób trzecich.
To nie była błahostka pokroju złośliwej uwagi na temat wyglądu, więc nie można jej było odkręcić jednym śniadaniem czy drobną przysługą. Owszem, szczera rozmowa mogłaby być pierwszym krokiem w stronę rozejmu, jednak nie miałam na nią ochoty. Za dużo myśli i emocji kotłowało mi się w głowie, ciśnienie było jeszcze zbyt wysokie, prędzej doszłoby do niekontrolowanej eksplozji niż do jego obniżenia. 
- Mary!
Oderwałam palec od klawiatury i spojrzałam pytająco na siostrę, która wpadła do pokoju dziennego jak błyskawica, trzymając w rękach jasny materiał.  
- Zobacz, co znalazłyśmy w kufrze, to sukienka mamy! Popatrz, jaka ładna. - Przyłożyła ją do swojego ciała i zamachała radośnie. Faktycznie była ładna: biała z motywem czerwonych maków, zwiewna, bo wyłącznie w takich lubowała się nasza rodzicielka. 
- Na mnie jest za duża, ale na ciebie będzie dobra. Przymierzysz ją? Proszę!  - dodała i zrobiła cielęce oczka, co zawsze mnie rozmiękczało i sprawiało, że byłam w stanie  zgodzić się na wszystko. 
- W porządku, przymierzę. - Przejęłam z rąk Lily jedwabny materiał i obie udałyśmy się do mojego pokoju. Tam Lil odkryła, że na jednym ze zdjęć mama miała na sobie właśnie tę sukienkę i zaczęła namawiać mnie do tego, bym uczesała się tak samo jak ona. 
I tym razem nie odmówiłam; rozczesałam dokładnie włosy, a następnie związałam je w wysoki kucyk, wypuściłam też dwa  kosmyki przy skroniach. Dla pełnego efektu Lily nałożyła mi na wargi różowy błyszczyk, którego nienawidziłam, ale który dostałam od niej w prezencie dwa tygodnie wcześniej, kiedy to otrzymała swoje pierwsze kieszonkowe. 
- Wow, wyglądasz tak jak mama! - oznajmiła z zachwytem. Miała rację, na pierwszy rzut oka podobieństwo było wręcz uderzające, czar pryskał dopiero przy wnikliwszej obserwacji. 
- Ty byś wyglądała jeszcze lepiej. Jesteś bardziej do niej podobna. 
- Naprawdę jestem taka ładna jak mama?
- No pewnie.
Uśmiechnęła się szeroko, a jej oczy ożywił radosny blask. Już w wieku dziewięciu lat była ujmująco piękna, a z wiekiem będzie stawała się jeszcze piękniejsza, przynajmniej to sugerował przykład mamy. Miałam tylko nadzieję, że jako nastolatka nie będzie wykorzystywała swojej urody w ten sam sposób, co ja - serce by mi pękło, gdyby to niewinne ciałko przechodziło przez dziesiątki brudnych łap, łóżek i tylnych siedzeń samochodów... 
- Marie, masz gościa - usłyszałam nieco skrępowany głos babci tuż po odgłosie spokojnego pukania. Oderwałam wzrok od siostry i obok stojącej na progu Heather dostrzegłam Vincenta. Nieco mnie to zdziwiło, bo nasza kolejna lekcja miała się odbyć dopiero następnego dnia. 
- Masz może chwilę? - spytał niepewnie, a ja przytaknęłam. 
Babcia zabrała małą na dół; już miałam pytać Audeta, co go sprowadzało, gdy ten rzucił się na mnie niczym wygłodniałe zwierze. Wylądowaliśmy na łóżku, wpił się mocno w moje wargi i sama nie wiem kiedy, zdjął, a raczej zerwał mi bieliznę. Nie protestowałam, potrzebowałam tego jak spragniony człowiek kropli wody na środku pustyni. 
Nie trwało to zbyt długo, ale sprawiło mi ogromną przyjemność i przyniosło niewymowną ulgę. Jemu również. 
- Mogłeś uprzedzić, że chodzi o seks, postarałabym się o jakiś lepszy klimat. No wiesz, świece, muzyka i te sprawy... - oznajmiłam, chcąc przerwać zapadłą nagle głuchą ciszę, podczas której Vincent leżał nieruchomo z twarzą przyciśniętą do mojej osłoniętej sukienką piersi. 
- Przepraszam, nie wiem, co we mnie wstąpiło. Chciałem tylko porozmawiać... 
Ja wiedziałam - sukienka mamy, jednak zdecydowałam się przemilczeć ten fakt. 
- Naprawdę nie masz za co przepraszać, wręcz przeciwnie, to ja powinnam ci dziękować. 
Audet w końcu się podniósł i doprowadził do porządku. 
- W gwoli ścisłości, okresu i owulacji nie mam już cztery miesiące, więc o przypadkową ciąże nie masz co się martwić. Choroby też żadnej nie złapałeś, bo przed wyjazdem Heather kazała mi się dokładnie przebadać. Nie licząc stawu rzekomego i wyimaginowanych zaburzeń psychicznych, jestem zdrowa jak ryba. 
- Nawet cię nie podejrzewałem o choroby weneryczne. 
- Domyślam się, inaczej domagałbyś się gumki. Ale ponoć chciałeś rozmawiać, więc zamieniam się w słuch - zmieniłam temat i pozycję na siedzącą. 
- Chciałem wiedzieć, czy ta wczorajsza rozmowa jakoś wpłynęła na nasze relacje. 
- Nie, a niby jak miałaby wpłynąć?
- No nie wiem, zacząłem się obawiać, że nie będziesz już chciała się ze mną widywać. Poza tym nie chciałbym, abyś myślała źle o Emily. Była wspaniałą, porządną dziewczyną, nie żadną lafiryndą. To, co było między nami, nie przetrwało próby czasu, twojego ojca pokochała bardziej, tak już w życiu bywa. Nie każda historia ma szczęśliwe zakończenie, ale sama to pewnie wiesz.
- I to aż za dobrze - odparłam, bawiąc się palcami. 
- Tak poza tym, przepięknie wyglądasz. 
- Wiem. 
- Obudziło się we mnie parę wspomnień i...
- Nie musisz się tłumaczyć - przerwałam mu. - Oboje tego potrzebowaliśmy. Byle tylko babcia się o niczym nie dowiedziała. Wie, że nie jestem dziewicą, ale fakt, że spałam z jej niedoszłym zięciem mógłby przyprawić ją o zawał serca, a tego mimo wszystko nie chcę. 
- A ja nie chcę się narażać pani Lewis. Zbyt ciężko było zdobyć jej sympatię - zaśmiał się. - Chcę za to, żebyś pojechała ze mną do Cannes w ten weekend. 
- Do Cannes? W jakim celu?
- Gram tam dwa koncerty z orkiestrą symfoniczną i fajnie by było po występie spędzić trochę czasu w miłym towarzystwie - wyjaśnił z lekkim uśmiechem. Po raz pierwszy od dwóch miesięcy był tak wyluzowany. Nie wiedziałam tylko czy była to zasługa seksu, czy zrzucenia z pleców ciężaru bolesnej tajemnicy. - Więc jak, jesteś zainteresowana? 
- Przyznaj się, że gdyby nie to, co przed chwilą zrobiliśmy, nie padłaby ta propozycja. 
- Nie ma co, potrafisz rozgryźć mężczyznę...
- Się wie - zaśmiałam się głośno. - A tak poważnie, to chętnie wybiorę się nad morze. Moje stosunki z babcią są ostatnio bardzo napięte, więc przyda mi się kilka dni odpoczynku. 
- Bardzo mnie to cieszy. - Uniósł kąciki ust i znów mnie pocałował, tym razem delikatnie i z wyczuciem, jak na wrażliwego artystę przystało. 



***



        - Mogę wejść?
- Skoro już tu jesteś.
Wsunęłam pamiętnik mamy pod poduszkę i zrobiłam babci miejsce na łóżku.
- Przyniosłam ci ciepłą herbatę.
- Dziękuję - odpowiedziałam i przejęłam parujący kubek. Heather usiadła obok mnie i zaczęła gładzić nieco przygniecioną narzutę w kwiaty. 
- Emily ją uwielbiała, tak jak wszystko z motywem kwiatów, ale nie o tym chcę z tobą rozmawiać. Wiem, że jesteś na mnie zła i masz ku temu powód, ale ja naprawdę nie robię ci tego na złość. Nie chcę twojej krzywdy, wręcz przeciwnie. 
- Tak, wiem, że chodzi ci wyłącznie o moje dobro, ale zrozum, że terapia nic nie pomoże. Będę musiała mówić o rzeczach, o których wolałabym zapomnieć, tylko po to, by otrzymać kilka kiepskich rad. I jaki jest w tym sens?
- Ale dlaczego z góry zakładasz, że będą to kiepskie rady, które nie zmienią twojego podejścia? - nie dawała za wygraną. 
- Bo zawsze tak jest.
- Doprawdy, zawsze? A terapia z tym lekarzem z ośrodka odwykowego? Nie bierzesz już narkotyków, więc była skuteczna. Chyba, że się mylę...
- Nie, nie mylisz się, ale to była zupełnie inna sprawa. Zresztą, naprawdę nie mam ochoty o tym rozmawiać. 
- Chociaż spróbuj - przyjęła błagalny ton i złapała mnie za dłoń. - Idź chociaż na jedną wizytę. Porozmawiaj z Thomasem, przekonaj się, jak będziesz się czuła w jego towarzystwie. Jeśli nie będziesz w stanie się przed nim otworzyć, już nigdy więcej tam nie pójdziesz. Tylko o to cię proszę, o jedną rozmowę. 
- Jak się zgodzę, to dasz mi spokój, nawet jeśli nic z tego nie wyjdzie? - zapytałam po upiciu łyka gorącego napoju, na którego powierzchni pływał cienki plasterek cytryny. 
- Obiecuję, że przestanę nalegać na leczenie, ale muszę widzieć, że się starasz, że panujesz nad sobą. 
- A teraz naprawdę tego nie widzisz? - Spojrzałam na nią z lekkim wyrzutem. Ja dostrzegałam wiele zmian w swoim zachowaniu i w reakcjach na różne rzeczy. Mary z Bellingham i Mary z Paryża w moim odczuciu bardzo się od siebie różniły, i było mi niezmiernie przykro, że ona tego nie zauważała. 
- Widziałam, dopóki nie zaatakowałaś tej dziewczyny.
- Uderzyła mnie w twarz, źle mi się to skojarzyło i straciłam nad sobą panowanie. Ale to była jednorazowa sytuacja.
- A agresja słowna wobec pana Antona?
- To wszystko było ze sobą bezpośrednio związane. Każdemu człowiekowi czasami puszczają nerwy, co nie oznacza, że jest wariatem - broniłam się. 
- Nie uważam cię za wariatkę.
- Więc czemu drążysz ten temat?
- Masz rację, zagalopowałam się. - Westchnęła głośno i wstała z materaca. - Zaraz zadzwonię do pani DuLin i umówię cię na wizytę.
- Tylko od razu mówię, że w piątek jadę z Vincentem do Cannes. 
- Tak, wiem, już z nim rozmawiałam. Może uda się umówić cię na czwartek. Daj Boże. - Wzniosła wzrok ku niebu i opuściła mój pokój. 
Nie uśmiechało mi się to wszystko, ale musiałam okazać trochę dobrej woli, by babcia uwierzyła w to, że naprawdę chciałam uporządkować swoje życie 
Wcześniej nie uznawałam kompromisów, więc to był najlepszy dowód na to, że dojrzewałam i byłam gotowa na pozytywne zmiany. Heather musiała to docenić i dać mi nieco większy kredyt zaufania, bo skoro ja sama uwierzyłam w to, że pokonam resztę swoich demonów, na końcu tego tunelu faktycznie musiało palić się światło. 




***



        Tuż po tym, jak Thomas DuLin oficjalnie mi się przedstawił i zaproponował przejście na język angielski, przedstawiłam mu w wielkim skrócie historię swoich problemów mentalnych:
- Przewinęłam się przez gabinety kilku terapeutów, więc wiem już wszystko o kondycji swojej psychiki. Moim największym problemem było uzależnienie od narkotyków, ale z tym już się uporałam. Miałam też uraz do mężczyzn po tym, jak dobierał się do mnie przyjaciel mojego ojca, ale i ten rozdział niedawno zamknęłam. Agresywna bywam jedynie wtedy, gdy ktoś stosuje wobec mnie przemoc fizyczną, jednak moim zdaniem to nie zaburzenie tylko pierwotny instynkt. Owszem, bywam ostatnio rozdrażniona, ale to dlatego, że leczę stary jak świat uraz obojczyka, miesiąc temu rzuciłam palenie, a jak wiadomo nagłe porzucenie nałogu wiąże się z pewnym podenerwowaniem i dotknęło mnie to, co mój znajomy nazwał kiedyś syndromem abstynencji seksualnej. To ostatnie zniknęło wczoraj z mojej listy. Śmierć mamy nadal mnie boli, ale jestem z nią pogodzoną. Kiepskie stosunki z ojcem nie stanowią żadnego problemu, kiedy dzieli nas ocean. Traumy związanej z pobytem w więzieniu nie posiadam, to urojenie babci, bo nie jest świadoma tego, że w okresie nastoletnim miałam styczność z ludźmi tak samo zdemoralizowanymi jak panie w więzieniu, więc to całe zezwierzęcenie jakoś specjalnie mnie nie ruszyło. Odkąd przeprowadziłam się do Paryża, miałam tylko trzy koszmary, jeden świeżo po obejrzeniu  programu o mordercach i ich zbrodniach, co jest chyba normalne, bo mojej siostrze śniły się goniące ją wampiry po seansie Draculi. No i to by chyba było na tyle. Jak doktor widzi, jestem świadoma wszystkich swoich tak zwanych odchyłów, znam ich przyczyny i wiem, jak sobie z nimi radzić, więc terapia jest całkowicie pozbawiona sensu, bo drugi raz człowiek Ameryki nie odkryje. 
DuLin spojrzał na mnie lekko zdezorientowany: wiedział, że miałam rację, ale nie chciał wyjść na takiego, co to pozwala pacjentom odwalać za niego całą robotę. 
- A słyszałaś może o czymś takim jak wyparcie?
- Czy to ma coś wspólnego z zaparciem? Oczywiście, że słyszałam, ale to zdecydowanie mnie nie dotyczy. Jeśli chodzi o wszelkie krzywdy i urazy, mam pamięć jak słoń. Żartuję nawet, że prowadzę specjalny notes w głowie. 
- Nie podoba mi się twoje podejście - oznajmił, gdy zdał sobie sprawę z tego, że merytorycznymi argumentami nic tutaj nie wskóra. 
- Poważnie? Psycholog ma człowiekowi za złe to, że ten stara się trzymać w kupie i nie użala się nad sobą? - Spojrzałam na niego jak na idiotę. Był jeszcze gorszy od doktora Jonesa, a nie sądziłam, że to w ogóle możliwe. - A czego pan ode mnie oczekuje, że będę płakać i rozrywać na sobie ubrania, bo kilka lat temu nawalony facet pchnął mnie na stół i próbował wepchnąć mi swojego wielkiego kutasa? Albo mam ubolewać do końca życia nad tym, że w styczniu koleżanka z celi rozwaliła mi łeb o umywalkę? A może mam krzyczeć, jak bardzo nienawidzę siebie i swojego życia? Rozczaruję pana, aktualnie w pełni akceptuję siebie i to, co się dookoła mnie dzieje. Owszem, czasem mam takie dni, że czuję się czymś przytłoczona czy płaczę bez powodu, ale to klasyczne chwile słabości, które dopadają każdego człowieka bez wyjątku. Rozumiem, że musi pan zarabiać na życie, dlatego usilnie próbuje pan udowodnić mi, że w pewien sposób odbiegam od normy, ale ja wiem, że tak nie jest. Pierwszy raz od bardzo dawna czuję się w pełni normalna, a za to chyba nie pakują człowieka w biały kaftan. 
Jego wytrzeszczone oczy zdawały się mówić: ta dziewucha jest szurnięta, jednak zdrowy rozsądek podpowiadał, że nie było to "szurnięcie" wymagające leczenia. 
- Jeszcze jakieś sugestie, czy mogę już iść?
- A idź w cholerę - nie powiedział tego w złości, uśmiechał się i bynajmniej nie był to uśmiech złośliwy. Musiało do niego dojść to, że padłam ofiarą przewrażliwionej babci i dalsze rozmowy byłyby jałowe jak wysuszona gleba. 
Byłam mu za to wdzięczna, bo kolejna bezsensowna terapia mogłaby przynieść wyłącznie negatywne skutki, a tego nie chciało żadne z nas.




***



        Równo o szóstej, po dziewięciu godzinach gotowania się w samochodzie, przestąpiliśmy próg pokoju hotelowego, który zarezerwował (i opłacił) Vincentowi organizator koncertów. 
Audet powiesił na drzwiach szafy pokrowiec ze smokingiem i zaczął się rozbierać. 
- Już? Tak od razu? Myślałam, że najpierw zabierzesz mnie na kolację, a potem na romantyczny spacer brzegiem morza, a ty tak od razu do rzeczy...
Zaśmiał się pod nosem.
- Muszę się odświeżyć i przebrać, za chwilę mam próbę. 
- Poważnie? Myślałam, że dopiero jutro rano.
- Jutro rano też. To nie koncert rockowy, w filharmonii wszystko musi być dopięte na ostatni guzik, co wymaga co najmniej trzech prób bezpośrednio przed występem. 
- Nuuuuda - wyrzuciłam z siebie melodyjnym tonem i opadłam na materac. 
- Możesz za ten czas pójść na plażę. Woda od tej porze roku ma idealną temperaturę. 
- Sama? A jak utonę albo ktoś mnie porwie? - spytałam, gdy Vincent wszedł do łazienki i odkręcił wodę. 
- Wtedy ucieknę za granicę, żeby nie musieć tłumaczyć się twojej babci. 
Oboje zaczęliśmy się głośno śmiać. Mój towarzysz szybko się obmył i wrócił do głównej części wynajmowanego pokoju.
- Wrócę za góra trzy godziny i pójdziemy na kolację. Niedaleko jest świetna knajpka, w której podają doskonałe owoce morza. 
- O nie, mój drogi, dzisiaj będziesz jeść co innego, jeśli wiesz, co mam na myśli - oznajmiłam kokieteryjnym tonem; Vincent odpowiedział mi brudnym, porozumiewawczym uśmieszkiem. 
- W takim razie do restauracji pójdziemy jutro.
- Zgoda. Chyba jednak wybiorę się na tę plażę, bo wynudzę się przez te trzy godziny. Jak myślisz, będę mogła wejść do wody nago?
- Jeśli nie straszne ci meduzy, to śmiało.
- Całe szczęście zabrałam ze sobą kostium. 
Audet uniósł kąciki ust i zapiął ostatni guzik śnieżnobiałej koszuli, jednej z trzech, bo przezorny zawsze ubezpieczony. Pożegnawszy mnie czułym pocałunkiem, ruszył do lobby, gdzie czekało na niego kilku innych muzyków. 
Ja nałożyłam kupiony w czwartek kostium (niebieski w czerwone paski) i zgodnie z powziętym planem udałam się na pobliską plażę, gdzie wciąż było sporo ludzi, choć wieczór nie był ulubioną porą wczasowiczów. 
        Na moczeniu się w morskiej wodzie i zbieraniu muszelek dla Lily spędziłam dwie godziny, gdy miałam już dość, wróciłam do hotelu i wzięłam ciepły prysznic, który pomógł mi się pozbyć piasku z miejsc, gdzie piasku być nie powinno. 
- O proszę, jest już mój maestro - oznajmiłam, gdy po wyjściu z łazienki dostrzegłam stojącego przy wieszaku Vincenta. Skrupulatnie wygładzał połę długiego fraka i otrzepywał rękawy z niewidzialnych paprochów. 
- Poszło dosyć sprawnie, niczego nie trzeba było powtarzać, więc skończyliśmy pół godziny wcześniej. Usłyszałem, że się kąpiesz i zrobiłem małą przymiarkę. 
- No tak, w końcu musisz wyglądać nienagannie. - Podeszłam do niego i pomogłam zdjąć muszkę. - Mogę przymierzyć? Jestem ciekawa, jakbym w niej wyglądała. 
- Jasne - odpowiedział, podając mi czarny materiał. - Pomóc ci? - dodał, gdy zauważył, że nie bardzo wiedziałam, jak zabrać się za jego wiązanie. 
Przytaknęłam i oddałam się w jego ręce. 
- Gotowe. Wyglądasz uroczo.
Spojrzałam w lustro, dotknęłam zawiązanej na szyi ozdoby i zrzuciłam okrywający moje ciało ręcznik. 
- Teraz wyglądam uroczo.
- Nie da się ukryć. 
Złączyliśmy się w kolejnym pocałunku, tym razem namiętnym, który zaprowadził nas prosto do łóżka. Kwadrans później wykrzykiwałam orgazm, a Vincent z dumą patrzył mi prosto w oczy. Żyła na jego czole pulsowała jak szalona, aż do momentu rozłączenia się naszych ciał. 
Nabrałam ogromnej ochoty na papierosa, jednak zamiast niego chwyciłam wyjętą z barku mini-whiskey. Audet odmówił i w wielkim zdumieniu patrzył, jak opróżniałam butelkę jednym haustem. 
- Zaskoczony? To tylko jedna z wielu moich zdumiewających umiejętności. 
- Nie wątpię.
- A, byłabym zapomniała! - Odłożyłam szklane opakowanie i zerwała się z przepoconej pościeli. - Wzięłam ze sobą coś, co na pewno cię zainteresuje. 
- Co takiego? - zapytał wyraźnie zaciekawiony.
- Zaraz zobaczysz. 
Pochyliłam się nad swoją torbą i wyjęłam z niej gruby notes. Vincent zmarszczył brwi.
- Pamiętnik mamy. Po sześćdziesięciu stronach elaboratów na temat wspaniałości Juliena Milo jest wiele pozytywnych wpisów o tobie. Na przykład ten: drogi pamiętniku, zrobiłam to. Nie jestem już dziewicą. Vincent był niesamowicie czuły i delikatny. Całował mnie po całym ciele i gładził włosy. To stało się w moim pokoju, kiedy rodzice pojechali na spotkanie ze starymi znajomymi. Zaczęło się od pocałunku, a potem powoli mnie rozebrał. Trochę się wstydziłam, bo wcześniej widział tylko moje piersi, ale szybko o tym zapomniałam. Zanim we mnie wszedł, jak to określa się w książkach, dotykał mnie palcami i było o wiele milej niż kiedy dotykałam się sama. Gdy go włożył, trochę mnie bolało, ale tylko przez chwilę. Cloudette mówiła, że ból zależy od tego, jaki rozmiar ma członek, duże bolą najbardziej. Ona to wie, bo uprawiała seks z dorosłym mężczyzną, dodała, że chciało jej się po tym płakać. Ja nie płakałam, nawet nie byłam tego bliska. Nie wiem czy to była kwestia rozmiaru penisa, bo nie wiem czy był duży, czy mały, bo to jedyny jakiego widziałam. Wiem tylko, że to było cudowne i chcę to robić codziennie. Urocze, prawda? Ja nie mam tak miłych wspomnień z pierwszego razu. Miałam trzynaście lat, on trochę więcej, w dodatku miał potwora w majtkach i posuwał mnie jak tanią dziwkę. Nic przyjemnego. Ale wracając do dziennika, jest jeszcze jeden wpis, który podbuduje twoje ego. Napisała go tydzień po tym, jak pozbawiłeś ją cnoty: dzisiaj znowu byłam sama w domu, więc zaprosiłam Vincenta. Tym razem robiliśmy też inne rzeczy, pieściliśmy się ustami. Najpierw on mnie, a potem ja jego. Kiedy on robił to mi, nie mogłam wytrzymać i zaczęłam głośno krzyczeć, tak jak jeszcze nigdy, z przyjemności. Mi nie wyszło tak dobrze, troszkę się dławiłam i parę razy zahaczyłam o niego zębami, ale Vincent powiedział, że nic się nie stało, że robię to pierwszy raz i z czasem się nauczę. Ale mi i tak było głupio, bo on dał mi wielką rozkosz, a ja nie umiałam się odwdzięczyć. Pocieszyło mnie to, że było mu dobrze podczas normalnego kochania. Zrobiliśmy to trzy razy: raz on był na górze, raz ja, a trzecim razem ja leżałam na plecach, a on stał przy łóżku. Widział to w telewizji i chciał spróbować. Wtedy było mi dobrze, ale teraz wszystko mnie boli w środku. Mam nadzieję, że szybko przejdzie i nie będę musiała iść do lekarza, bo nie chcę, żeby mama się dowiedziała. Babcia dowiedziała się dwa miesiące później, powiedziała jej o tym jakaś ciotka. Mama zwierzyła się kuzynce, a ona wypaplała to swojej matce, bo była zazdrosną świętoszką. Zresztą zaraz ci to przeczytam. 
- Nie! - zaprotestował ostrym tonem. Spojrzałam na niego i dopiero wtedy zobaczyłam łzy w jego oczach. - Po cholerę mi to wszystko czytasz?
- Myślałam, że to cię ucieszy - odpowiedziałam zakłopotana.
- To źle myślałaś.
- Przepraszam, nie chciałam cię zdenerwować. 
- Ale zdenerwowałaś. Myślałem, że moja mama przesadza, ale ty naprawdę potrafisz być okrutna i wyrachowana. - Wstał z łóżka i naciągnął na siebie jeansy. 
- Po raz kolejny: nie zrobiłam tego specjalnie i przeprosiłam.
- W dupie mam twoje przeprosiny. Jesteś szurniętą wariatką. - Audet chwycił swój frak i nierozpakowaną walizkę. - Przenocuję u któregoś z chłopaków, a ty rób tu sobie, co chcesz. W poniedziałek rano odwiozę cię do domu, ale później nie chcę mieć już z tobą nic wspólnego. Nic! 
Ostatnie słowo zmieszało się z głośnym trzaskiem, podskoczyłam w miejscu i wciąż zdezorientowana wpatrywałam się w dopiero co zamknięte drzwi.
Takiej reakcji się nie spodziewałam... 


............................
Tytuł rozdziału: I myślę, że jesteś wariatką.  

8 komentarzy:

  1. Domyślałam się że prędzej czy później pójdą do łóżka ale nie myślałam, że sprawy obrócą się o 180 stopni. Nie rozumiem czemu Vincent tak bardzo wkurzył się na Mary.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Vincent był i nadal jest do szaleństwa zakochany w Emily, więc takie luźne odczytywanie przez Mary bardzo bliskich mu wspomnień ogromnie go zabolało. Myślę, że każdy by cierpiał, gdyby stracił kogoś bliskiego, a potem ktoś inny zrobiłby sobie rozrywkę z ich wspomnień. Przynajmniej tak to wygląda z perspektywy Audeta, Mary ma do tego nieco inne podejście, co będzie można 'zobaczyć' w następnym rozdziale.
      Również pozdrawiam :).

      Usuń
  2. Kurczę, a ja naprawdę nie rozumiem Mary. Vincent miał rację, że to było okrutne i jestem na nią zła za takie bawienie się uczuciami drugiej osoby. Chociaż przypuszczam, że na swój pokręcony sposób chciała dobrze. Sama zawsze miała emocjonalny rollercoaster w życiu uczuciowym i usprawiedliwiam jej zachowanie tym, że nie do końca rozumie, jak inni ludzie przyjmują pewne rzeczy.

    No cóż, jestem ciekawa, czy zrozumie swój błąd. Nie sądzę, żeby Mary była zadowolona, gdyby ktoś urządzał sobie zabawę, mówiąc o jej przeszłości z Jaredem. Podejrzewam, że byłaby co najmniej wkurzona i równie zraniona jak Vincent (ale możliwe, że nie zareagowałaby tak impulsywnie). Także w tej sytuacji jestem w 100% po stronie Vincenta, zwłaszcza że Mary ma duży "bagaż" i podobnie nieszczęśliwą historię z Jaredem, więc powinna wykazać jakieś zrozumienie i poszanowanie dla jego uczuć.

    Wybacz to wzburzenie, ale nie mogłam się powstrzymać. Jak zwykle życzę dużo weny na kolejne świetne rozdziały i serdecznie pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Wybacz"? Ja Ci chętnie podziękuję za to wzburzenie! Emocjonalne reakcje na moją pisaninę są dla mnie czymś ogromnie, wręcz przeogromnie budującym i przyjemnym :).

      W sumie Vincent miał użyć argumentu ze związkiem Mary z Jayem, ale ostatecznie zrezygnowałam z tego pomysłu, bo King nie opowiadała mu o szczegółach owej relacji, więc byłoby to naciągane. Jednak myślę, że Mary zareagowałby jeszcze impulsywniej, prawdopodobnie doszłoby nawet do rękoczynów ;).
      Osobiście również staję tu po stronie Vincenta.

      Wena się ogromnie przyda, bo zużyłam już praktycznie wszystkie zaplanowane dokładnie motywy i wchodzę w etap rozdziałów, na które nie mam konkretnych pomysłów, więc będę musiała się nieco wysilić.
      Również pozdrawiam ;).

      Usuń
  3. No to mnie zaskoczyłaś! Myślałam, że będzie słodko, romantycznie między Vincentem a Mary, a tutaj totalnie inaczej. Nie spodziewałam się! Z jednej strony nie dziwię się jego zachowaniu, bo jednak śmierć ukochanej to straszna sprawa i trudno jest się z tym pogodzić. Mary jak To Mary, zrobiła coś paskudnego, co w jej mniemaniu wcale takie nie jest.
    Kiedy będzie następny rozdział? Jestem strasznie ciekawa co będzie dalej :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo mnie to cieszy - lubię zaskakiwać :).
      Postaram się opublikować go na początku lipca.

      Usuń
  4. Jestem:) Leń wszech czasów zabiera się za skomentowanie ostatniego zaległego rozdziału:) Uch koszmary. Doświadczyłam może jednego w życiu, ale nie był nawet w połowie taki okropny, jakie miewa Mary. Babcia Heather i jej pomysły. Na swój sposób lubię ją i rozumiem. Mary to jej wnuczka, córka Emily, jej córki. Ona ją kocha, chociaż jak to starsza (i zbytnio katolicka) osoba, próbuje nią niejednokrotnie sterować. Mary jest urodzoną buntowniczką. Nie lubi się podporządkowywać i bywać szufladkowana, a tak właśnie się poczuła. Byłam zaskoczona, że Heather tak za nią później latała, ale widocznie zdała sobie sprawę z tego, że trochę "przedobrzyła". Akcja z Vincentem... Trochę za szybko poszli ze sobą do łóżka. W jej pokoju. Brakowało mi tam opisu tego, dlaczego on się nagle na nią rzucił, bardziej szczegółowego. I na końcu... Nie rozumiem jak można być aż tak ślepym i nieczułym, jak była Mary w tamtym momencie. To raczej naturalne, że skoro facet tak kochał kobietę, to nie będzie chciał słuchać wspomnień dotyczących tego, co już nie wróci. Mary bywa zaślepioną kretynką. Niemniej rozdział na duży plus:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Obawiam się, że zdetronizuję Cię w tym komentarzowym lenistwie - niedawno zdarzyło mi się napisać komentarz trzy lata po publikacji. I to nie dlatego, że dopiero wtedy znalazłam tę miniaturkę; po prostu tak długo z tym zwlekałam :D.
      Jeden koszmar w życiu? Zazdroszczę, ja je mam bardzo często. Za często.
      O to mi właśnie chodziło - nie chciałam przeciągać tego wątku w nieskończoność. Myślę, że opisanie jego pobudek bardziej szczegółowo byłoby zwykłym laniem wody, bo to rzecz oczywista. W tej części staram się niepotrzebnie nie rozwodzić nad różnymi rzeczami. Rozdziały dzięki temu są krótsze i lepiej mi się je przepisuje, a po drugie zbyt długie wywody bywają męczące.
      Cieszę się, że się spodobał :).

      Usuń